Kiedyś, gdy
byłam dzieckiem, mój tata, a czasem nawet mama znikali na kilka dni. Mówili, że
jadą na jakieś szkolenia z pracy. To by się zgadzało, kilkudniowe nieobecności
i zmęczenie po powrocie. Nie wnikałam, i tak mi o niczym nie mówili. Ale w
miarę dorastania, zaczęłam być coraz bardziej ciekawa, czemu nie rozmawiają ze
mną o takich sprawach. Pewnego dnia, gdy potknęłam się o dywan, zauważyłam
narysowany pod nim pentagram w kole. To był mój punkt zaczepienia.
Niestety,
gdy tylko spytałam o to mamy, rozpętała się awantura. I wszystko ucichło. Do
pewnego dnia, gdy tata nie wrócił ze szkolenia. Mama dostała telefon od
człowieka imieniem Bobby. Przedstawił mi się, ponieważ to ja odebrałam. Mama po
rozmowie z nim zaczęła płakać. I wtedy mi powiedziała, że tata nie żyje, bo go
zabito. Próbowałam wyciągnąć z mamy coś, cokolwiek. Coś mówiło mi, że to ma
związek z tym pentagramem na podłodze w salonie. I w moim pokoju. I w sypialni
rodziców. I w przedpokoju.
Próby
spełzły na niczym i mama powiedziała mi tylko, że tata znalazł się w
niewłaściwym miejscu, o niewłaściwej porze. Jasne, to była najlepsza wymówka. Ale
ja nie dałam się zbyć, ciekawiło mnie to i może właśnie dlatego znalazłam na
drugim dnie szuflady przy nocnej szafce rodziców gruby notatnik z zapisanymi
adresami, nazwami miejscowości, stanów, czyimiś nazwiskami i jakimiś zdjęciami.
Ostatni zapis był sprzed dwóch tygodni, tata jechał do New Jersey, żeby zbadać
sprawę tajemniczych zabójstw.
A kilka
lat później, tuż po moich szesnastych urodzinach, mama wróciła do domu
wcześniej niż zwykle, cała zakrwawiona. Nie dała mi się opatrzeć. Zaryglowała
drzwi i narysowała na nich taki sam znak, jak ten widniejący pod dywanem. To
samo zrobiła na oknach. W panice chwyciła telefon i zadzwoniła do kogoś
imieniem Bobby. Kazała mi się schować i nie wychodzić, dopóki mnie nie zawoła.
Już nie zawołała. Zapłakaną i roztrzęsioną znalazło mnie dwóch mężczyzn. Jak
się okazało, też znali Bobby’ego. Mama nie żyła. Przybyli za późno. Około
trzech godzin zajęło im całkowite uspokojenie mnie i przekonanie, że nic mi nie
grozi. Przez następne dwie próbowali się dowiedzieć, co dokładnie się stało i
jak mam na imię.
- Szlag
by to – warknął ten bardziej porywczy . – Przecież nic z tego nie będzie. Kim
nie żyje, Adam nie żyje, a ich córka nic nie wie. Nie wtajemniczyli jej w to,
czy co?!
- O
czym ty mówisz?! – to było pierwsze zdanie wypowiedziane przeze mnie bez
zająknięcia.
- Twoi
rodzice byli łowcami.
- Czym
byli?
- Dean
– powiedział ten drugi. – Chyba jej nie wtajemniczyli.
- Och,
nie mów – warknęliśmy oboje równocześnie.
Popatrzyłam
to na jednego, to na drugiego i nie wiedziałam co sobie myśleć. To chyba jest
jakiś koszmarny sen. Jak inaczej to wytłumaczyć?
- Cas,
ześlij swój pierzasty zadek na dół – warknął ten nazwany Deanem. I może nie
zdziwiłoby mnie to, że mówi do siebie, ale fakt że w tej chwili w pomieszczeniu
znikąd pojawił się jeszcze jeden mężczyzna w beżowym płaszczu i garniturze, był
już naprawdę szalony.
- O co
tu chodzi? I skąd on się wziął?! – krzyknęłam, wskazując na nowo przybyłego.
- To
bardzo skomplikowane – odburknął Dean, po czym zwrócił się do tego całego Casa.
– Wyczuwasz tu coś?
Może uda się doprowadzić go do końca. Podoba się? Jeśli chcecie być informowane, wpiszcie się do odpowiedniej zakładki. Pozdrawiam i do następnego!