sobota, 29 listopada 2014

Prolog

3 komentarze:


           Kiedyś, gdy byłam dzieckiem, mój tata, a czasem nawet mama znikali na kilka dni. Mówili, że jadą na jakieś szkolenia z pracy. To by się zgadzało, kilkudniowe nieobecności i zmęczenie po powrocie. Nie wnikałam, i tak mi o niczym nie mówili. Ale w miarę dorastania, zaczęłam być coraz bardziej ciekawa, czemu nie rozmawiają ze mną o takich sprawach. Pewnego dnia, gdy potknęłam się o dywan, zauważyłam narysowany pod nim pentagram w kole. To był mój punkt zaczepienia.
             Niestety, gdy tylko spytałam o to mamy, rozpętała się awantura. I wszystko ucichło. Do pewnego dnia, gdy tata nie wrócił ze szkolenia. Mama dostała telefon od człowieka imieniem Bobby. Przedstawił mi się, ponieważ to ja odebrałam. Mama po rozmowie z nim zaczęła płakać. I wtedy mi powiedziała, że tata nie żyje, bo go zabito. Próbowałam wyciągnąć z mamy coś, cokolwiek. Coś mówiło mi, że to ma związek z tym pentagramem na podłodze w salonie. I w moim pokoju. I w sypialni rodziców. I w przedpokoju.
             Próby spełzły na niczym i mama powiedziała mi tylko, że tata znalazł się w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwej porze. Jasne, to była najlepsza wymówka. Ale ja nie dałam się zbyć, ciekawiło mnie to i może właśnie dlatego znalazłam na drugim dnie szuflady przy nocnej szafce rodziców gruby notatnik z zapisanymi adresami, nazwami miejscowości, stanów, czyimiś nazwiskami i jakimiś zdjęciami. Ostatni zapis był sprzed dwóch tygodni, tata jechał do New Jersey, żeby zbadać sprawę tajemniczych zabójstw.
               A kilka lat później, tuż po moich szesnastych urodzinach, mama wróciła do domu wcześniej niż zwykle, cała zakrwawiona. Nie dała mi się opatrzeć. Zaryglowała drzwi i narysowała na nich taki sam znak, jak ten widniejący pod dywanem. To samo zrobiła na oknach. W panice chwyciła telefon i zadzwoniła do kogoś imieniem Bobby. Kazała mi się schować i nie wychodzić, dopóki mnie nie zawoła. Już nie zawołała. Zapłakaną i roztrzęsioną znalazło mnie dwóch mężczyzn. Jak się okazało, też znali Bobby’ego. Mama nie żyła. Przybyli za późno. Około trzech godzin zajęło im całkowite uspokojenie mnie i przekonanie, że nic mi nie grozi. Przez następne dwie próbowali się dowiedzieć, co dokładnie się stało i jak mam na imię.
                - Szlag by to – warknął ten bardziej porywczy . – Przecież nic z tego nie będzie. Kim nie żyje, Adam nie żyje, a ich córka nic nie wie. Nie wtajemniczyli jej w to, czy co?!
                - O czym ty mówisz?! – to było pierwsze zdanie wypowiedziane przeze mnie bez zająknięcia.
                - Twoi rodzice byli łowcami.
                - Czym byli?
                - Dean – powiedział ten drugi. – Chyba jej nie wtajemniczyli.
                - Och, nie mów – warknęliśmy oboje równocześnie.
                               Popatrzyłam to na jednego, to na drugiego i nie wiedziałam co sobie myśleć. To chyba jest jakiś koszmarny sen. Jak inaczej to wytłumaczyć?
                - Cas, ześlij swój pierzasty zadek na dół – warknął ten nazwany Deanem. I może nie zdziwiłoby mnie to, że mówi do siebie, ale fakt że w tej chwili w pomieszczeniu znikąd pojawił się jeszcze jeden mężczyzna w beżowym płaszczu i garniturze, był już naprawdę szalony.
                - O co tu chodzi? I skąd on się wziął?! – krzyknęłam, wskazując na nowo przybyłego.
                - To bardzo skomplikowane – odburknął Dean, po czym zwrócił się do tego całego Casa. – Wyczuwasz tu coś?

Może uda się doprowadzić go do końca. Podoba się? Jeśli chcecie być informowane, wpiszcie się do odpowiedniej zakładki. Pozdrawiam i do następnego!